Kronika 2000

Ekstra przygoda z wywrotkami

Tegoroczny spływ był kontynuacją ubiegłorocznego. Główny organizator – Grzegorz Skurczak – podjął decyzję co do szczegółowej trasy na kilka dni przed spływem. Rozpoczęcie miało nastąpić przy elektrowni w Starym Potoku (Borowo) a zakończenie w Starym Osiecznie. Liczba uczestników spływu była rekordowa – 20 osób.
Niedziela – 23.07.2000 r. (Stary Potok – J. Mąkowarskie)
Spotkanie wszystkich uczestników wyznaczone było na około 10.00. w domu rodziców w Kaliszu Pomorskim. O tej też godzinie przyjechał Żuk z naszymi kajakami. Do Starego Potoku na rozładunek pojechał Michał. My zajęliśmy się załadunkiem bagaży do przyczepki. Z trudem wszystko zapakowaliśmy. Po załadunku udaliśmy się do Starego Potoku gdzie  rozpoczęliśmy spływ. Pogoda w tym dniu nie była łaskawa. Po krótkim przelotnym deszczu trochę się rozpogodziło ale znowu przyszły chmury i zaczęło padać. Po południu około 16.00. gdy pierwsze kajaki dopłynęły nad jezioro Mąkowarskie, rozpogodziło się i zaczęło grzać słońce. Ja, po odwiezieniu uczestników do Starego Potoku, czekałem w domu na skończenie przez Mamę obiadu oraz  „wałówki” (bigos). Około 14.00. pojechałem do Cybowa nad jezioro Mąkowarskie. Nasi rodzice jechali Fiatem 126p a Marysia ze swoimi – Punto. Rozstawienie namiotów nam się nie powiodło bo zaczął padać deszcz. Około 16.00. zaczęło się przejaśniać i wtedy też przypłynęły pierwsze kajaki z Asią na czele. Była całkowicie przemoczona podobnie jak pozostali, którzy kolejno przybijali do brzegu. Po szybkim rozstawieniu namiotów wszyscy zaczęli się przebierać. Natomiast babcia częstowała chętnych swoim bigosem.
Z relacji uczestników: Czołówkę spływu stanowiła Krysia (Pani z parasolką) z Tadziem oraz Zbyszek z Dawidem jako grupa pościgowa. Ci pierwsi wyrwali się do przodu a Zbyszek miał ich przystopować. Kierownik – Grzesiu – płynął w ariergardzie. Do Cybowa Krysia i Zbyszek nie trafili gdyż przeoczyli ujście Mąkowarki. Zdenerwowałem się tym faktem. Postanowiliśmy, że Grześ z Marysią pojadą szukać ich do Drawna bo istniało duże prawdopodobieństwo, że tam popłynęli. Po około 1,5 godzinie powróciła Marysia z Krysią i dziećmi. Okazało się, że gdy zorientowali się iż popłynęli za daleko,  wrócili pod prąd do Prostyni. Tam z budki telefonicznej Krysia przedzwoniła najpierw do Wałcza aby uzyskać nr telefonu Grzesia a potem do niego. W tym czasie Grześ dojeżdżał do Drawna. Szybko zawrócił i pojechał do Prostyni. A co robiły nasze zguby? Siedziały sobie w przydrożnym barze popijając herbatę i jedząc ciastka. Grześ i Zbyszek popłynęli kajakami na jezioro Mąkowarskie a pozostali wrócili do Cybowa samochodem. Później śmiechu było co niemiara ale strachu to też się najedliśmy. Zbyszek był tym tak przejęty, że w drodze z Grzesiem powtarzał: „Marysia mnie zabije…”. Dobrze, że wieczorem słońce przygrzewało i humory wszystkim dopisywały. Wieczorem odwiedzili nas jeszcze Stasiek i Bożena Tatarynowiczowie. Stasiek zrobił sobie wypad kajakiem po jeziorze. Pozostali uczestnicy relaksowali się. Grześ wręczył wszystkim uczestnikom okolicznościowe znaczki przygotowane z okazji wspólnego spływu. A po kolacji zrobiliśmy sobie małego brydżyka. Spać położyliśmy się późnym wieczorem. Nie wystawialiśmy warty gdyż stwierdziliśmy, że nie ma niebezpieczeństwa kradzieży. Podobnie było na pozostałych biwakach. W roku ubiegłym wartę trzymaliśmy tylko dwa razy w miejscach odludnych. Obecnie nie było takiej potrzeby.
Poniedziałek – 24.07.2000 r. (J. Mąkowarskie)
Rano każdy wstawał jak chciał. Ostatni ze śpiochów byli już na nogach po 9.00. (Robert z Marzeną). Pogoda piękna – słońce przygrzewało a na niebie nie było żadnej chmurki. Po krótkiej naradzie wszyscy zgodnie stwierdzili, że po pierwszym deszczowym dniu, w dniu tak pięknym jak dziś należy nam się odpoczynek. Nie popłynęliśmy dalej. Odpoczywaliśmy czynnie i biernie. Dosuszaliśmy mokre rzeczy. Dzieci kąpały się na kąpielisku a ja z innymi chwyciliśmy za wędki i poszliśmy na ryby. Niektórzy brali kajaki i pływali po jeziorze. Ja z Michałem oraz Robert uskutecznialiśmy łapanie ryb z kajaków. Najlepsze miejsce było w pobliskich trzcinach. Do wieczora nałapaliśmy sporo ryb tak, że było co pojeść. Po południu ponownie odwiedzili nas rodzice oraz Jan i Zofia Tatarynowiczowie. Mi udało się namówić rodziców na krótką przejażdżkę kajakiem. Popływaliśmy w okolicach naszego biwaku i campingu Jednostki Wojskowej. Potem Tato zawiózł mnie, Andrzeja K. i Grzesia do pobliskiej leśniczówki. Następnie zwiedziliśmy camping Jednostki Wojskowej. Wieczorem goście nas opuścili a my po zmroku zrobiliśmy ognisko z kiełbaskami. Miała być gitara i występ Grzesia ale okazało się, że próg gitary nie wytrzymał warunków polowych i odkleił się. Pogadaliśmy więc, pośpiewaliśmy bez gitary i późnym wieczorem poszliśmy spać.
Wtorek – 25.07.2000 r. (J. Mąkowarskie – Drawno)
Rano wstaliśmy pełni wigoru i ochoty na dalsze płynięcie. Trochę miny nam zrzedły bo niebo się zachmurzyło. Co prawda nie padało ale wszystko ku temu zmierzało. Po spakowaniu się i zwodowaniu kajaków zrobiłem pamiątkowe zdjęcie wszystkich uczestników (oprócz mnie i Piotrka). Około 11.00. nastąpiło wypłynięcie w stronę Drawna. Ja samochodem i przyczepką pojechałem najpierw do rodziców w Kaliszu Pom. Tam zjadłem wczesny obiad a potem udałem się do Drawna. Jechałem do 40 km/h aby nienadwyrężyć Grzesia Seicento. Gdy dojeżdżałem zaczął popadywać deszcz. W Drawnie na campingu ustawiłem się samochodem w miejscu gdzie miały być rozstawione namioty. Ponieważ ciągle padało (dość mocno) nie rozbijałem namiotów. Wiedząc, że wszyscy będą głodni zamówiłem na miejscu obiad dla wszystkich uczestników. Około 15.30. przestało padać, nawet zaczęło wyglądać słońce. Zacząłem rozbijać namioty – ustawiłem prawie wszystkie kiedy to przypłynęli wszyscy zmarznięci i zmoknięci. Po ułożeniu i zabezpieczeniu sprzętu a następnie przebraniu poszliśmy na obiad.
Z relacji uczestników: Najbardziej w pamięci utkwiło przepłynięcie Mąkowarki (Drawicy) na końcowym odcinku przy ujściu do Drawy. Cały był obrośnięty trzciną a płynięcie polegało na powolnym przeciskaniu się przez nią. W dodatku zaczął popadywać deszcz tak, że wszyscy po chwili byli mokrzy. Dalszy odcinek był spokojny, po drodze jedno zwalone drzewo. Dzieciom zaczęło już się nudzić monotonią spływu ale w oddali zauważono zabudowania Drawna i wszystkim poprawiły się humory – tym bardziej, że przestało padać a słoneczko wyjrzało zza chmur.
Po obiedzie skorzystaliśmy z natrysków. Ja z Grzesiem załatwiliśmy formalności u właściciela campingu. Wykupiliśmy zezwolenie na wędkowanie. Oczywiście zaraz poszliśmy wędkować. Niestety, efekty połowów były mierne. Ponieważ ponownie zaczęło padać pochowaliśmy się w namiotach. Na szczęście padało krótko i zaraz znowu się wypogodziło. Poszliśmy na spacer po terenie campingu. Oprócz pola namiotowego i kilkunastu domków campingowych było zaplecze socjalne – stołówka, sanitariaty, natryski. Nad wodą stały hangary z kajakami. Obok była kawiarnia do której poszliśmy na piwo a dzieci na napoje gazowane. Wieczorem graliśmy w brydża a dzieci w makao. Zbyszek zaopatrzył nasz barek w Napoleona którego wieczorem powoli rozpracowywaliśmy. Po zmroku siedzieliśmy przy lampie naftowej. Grzesiu zrobił próbę połowów na „dzwonek”. Nawet miał branie ale ryba się zerwała. Późnym wieczorem udaliśmy się do namiotów na spoczynek.
Środa – 26.07.2000 r. (Drawno – Barnimie)
Rano wstaliśmy około 9.00. Po śniadaniu zaczęliśmy zwijać obóz. Było słonecznie, w ciągu dnia trochę się chmurzyło ale generalnie cały dzień był bezdeszczowy. Około 10.00. przyjechali Marian i Halina Rotterowie z Piotrkiem powracającym z koloni w Grecji. Razem z nimi przyjechali również nasi rodzice. Babcie przywiozły trochę wałówki – ciasta i owoce. Zrobiliśmy kawę a ja z Grzesiem poszliśmy do punktu DPN aby uiścić opłaty za wstęp do Parku oraz wykupić zezwolenia na połów ryb. Zrobiliśmy również małe zakupy a następnie Grześ z Basią pojechali na następny biwak sprawdzić stan dróg dojazdowych – w dniu dzisiejszym transport bagaży był w gestii Basi. Dobrze, że się przejechali bo niektóre odcinki w lesie były trudne do przejechania a po rekonesansie było wiadomo jak jechać. Po ich powrocie do Drawna skończyliśmy się pakować, pożegnaliśmy się z rodzicami i następnie zwodowaliśmy kajaki. Płynąłem z Justynką, która zabawiała mnie przez większość drogi rozmową. Ponieważ wiosłowałem sam, taktycznie zająłem ostatnie miejsce w szeregu płynących. Po przepłynięciu jeziora wpłynęliśmy na Drawę. Początkowy odcinek był w miarę spokojny. Po jakimś czasie dopłynęliśmy do miejscowości Barnimie i pod mostem minęliśmy dość duże bystrze. Od tego miejsca nurt robi się szybki, pojawia się coraz więcej zwalonych drzew. W jednym miejscu przenosimy kajaki. Dalej przy zwalonym drzewie Robert z Marzeną po złym ustawieniu się zostają wciągnięci pod nie i zatapiają się. Robert na środku rzeki usiadł na kłodzie i nogami przytrzymywał zatopiony kajak aby nie odpłynął. W tym miejscu rzeka sięgała do pasa. Zbyszek, Grześ i Adam wraz z Robertem wyciągnęli kajak na brzeg gdzie wylano z niego wodę. Płynąc dalej Robert zalicza ponowną wywrotkę. Przed przeszkodą kajak obrócił się dookoła osi podłużnej i przy przechyle kajaka wiosło „chwyciło” wodę powodując wywrotkę. Po ponownym wylaniu wody z kajaka popłynęliśmy dalej. To jeszcze nie był koniec naszych przygód. Andrzej Kubat przepływając pod zwalonym drzewem nie zdążył wraz z Tomkiem schować się w kajaku. Tomek złapał się za pień powodując obrócenie i przechylenie kajaka. Aby nie zaliczyć wywrotki Andrzej kazał puścić się Tomkowi, który w wyniku tej sytuacji wypadł za burtę. Tomek miał na sobie kapok więc spokojnie dopłynął do brzegu. Andrzejowi, który zostawił wiosło na drzewie pomógł Grześ pożyczając mu swojego. Jest jeszcze kilka niebezpiecznych miejsc ale przy pomocy Michała, który ustawiał się i przepychał kajaki, wszystko poszło gładko. Około 16.00. dopłynęliśmy do biwaku Barnimie. Położony był na wysokiej skarpie. Kajaki zostawiliśmy na dole a sami poszliśmy na górę zabierając wiosła i kapoki. Na biwaku było dużo ludzi w tym grupa Amerykanów. Basia usadowiła się w narożniku. Okazało się, że prawie wszystkie namioty zostały rozbite. Zrobiła to jedna z dziewcząt, której się nudziło. Po zjedzeniu posiłku poszliśmy nad rzekę. Dzieci się kąpały, starsi łapali ryby – udało mi się wyciągnąć jedną na woblera. Po wywrotkach Robert z Marzeną dosuszali się. Na materacu suszyli swoje dokumenty i plik pieniędzy. Wyglądało to dość komicznie. Gdy się ściemniło, zagraliśmy w brydża. Późnym wieczorem poszliśmy spać. Trochę przeszkadzały nam śpiewy Amerykanów ale do porządku doprowadziła ich Marzena. Warty nie wystawialiśmy licząc na uczciwość innych obozowiczów.
Czwartek – 27.07.2000 r. (Barnimie – Bogdanka)
Pobudka – jak zwykle – około 9.00. Po spakowaniu się Grześ pojechał na zakupy. Asia, ja i dzieci poszliśmy na grzyby. Trochę ich nazbieraliśmy tak, że na obiad każdy dostał małą porcję. Jeszcze przed wyjazdem udało się Arturowi złapać dość sporą rybę. Oczywiście zaraz została przyrządzona przez Grzesia i zjedzona. W dniu dzisiejszym bagaże przewoził Andrzej Kubat. Wyjechał jak tylko spakowaliśmy przyczepkę. Do przepłynięcia był krótki odcinek bo do następnego biwaku w Bogdance. Po wypłynięciu niebo się zachmurzyło ale praktycznie oprócz krótkiego przelotnego deszczu nie padało. Odcinek, w porównaniu z poprzednim, był łatwiejszy. W kilku miejscach trzeba było uważać. W momentach trudniejszych Marzena wysiadała z kajaka i Robert sam przepływał te odcinki. Krótko po południu dopłynęliśmy do Bogdanki, która zlokalizowana była na półwyspie u ujścia Korytnicy do Drawy. Ponieważ płynąłem z Justynką ostatni  ci co przypłynęli pierwsi (Krysia) zdążyli mnie powitać na zakolu przed biwakiem. A przed przybiciem do pomostu Grześ uwiecznił nas na zdjęciu. Na biwaku – tradycyjnie – do wykonania stałe czynności. Dokończenie ustawiania namiotów (zaczął Andrzej), robienie obiadu, suszenie mokrych rzeczy itp. Po południu – siatkówka, łapanie ryb, zbieranie grzybów w lesie – jednym słowem pełny luz. W widłach rzek część uczestników (głównie młodzież) urządziła sobie kąpiel. Wieczorem było ognisko, dorośli tradycyjnie grali  w brydża a młodzież w makao. Na biwaku było mniej ludzi niż w Barnimiu. Późnym popołudniem na dalszą żeglugę zdecydowały się 2 osoby (Warszawiacy w starszym wieku). Po godzinie jeden z nich wrócił i prosił o pomoc. Mieli wywrotkę, wszystko im się potopiło. Nie mieli siły w dwójkę wyciągnąć kajaka z wody. Na pomoc popłynął jakiś młodzieniec z biwaku. Po następnej godzinie wrócili. Przy ognisku zrobili wielkie suszenie. To był koniec ich spływu. Zadzwonili z Marzeny komórki po swój samochód i w nocy wyjechali do domu. Natomiast my późną nocą, pełni wrażeń minionego dnia poszliśmy spać.
Piątek –  28.07.2000 r. (Bogdanka – Korytnica – Bogdanka)
Rano obudziło nas bębnienie deszczu o namioty. Postanowiliśmy trochę poczekać na poprawę pogody. Po śniadaniu, wobec braku poprawy pogody, zdecydowaliśmy się pozostać na biwaku. Około 13.00. przestało padać. W ramach relaksu Grześ zaproponował aby zrobić wypad kajakami na Korytnicę. Popłynęli: Grześ z Robertem, Piotrek z Elą, Adam z Michałem, Zbyszek z Dawidem.
Z relacji uczestników: Popłynęli w górę rzeki około 3 km. Prąd wartki, dużo płycizn oraz sporo powalonych drzew które trzeba było pokonywać przeciągając przez nie kajaki. Było fajnie. Powrócili po około 2 godzinach przemoczeni ale jednocześnie zadowoleni z eskapady.
Pozostali grali w piłkę, łapali ryby oraz zbierali grzyby – jednym słowem pełny relaks. Wieczorem przyjechał sklep na kołach. Dokupiliśmy trochę chleba, kiełbasek do pieczenia nad ogniskiem, trochę łakoci, piwo. Po kolacji zasiedliśmy do wspólnego brydża. Z przyczepki wyciągnęliśmy ostatnie zapasy napoi. Wszak była to ostatnia noc na spływie. Siedzieliśmy do późna. Podobnie i dzieci, którym nie chciało się spać. Po „wykończeniu” zapasów rozeszliśmy się do namiotów na zasłużony odpoczynek.
Sobota – 29.07.2000 r. (Bogdanka – Pstrąg)
Wstaliśmy około 9.00. Dzień pochmurny, chodziliśmy jak muchy w smole a co niektórym  bolała głowa. Po śniadaniu zaczęliśmy zwijać obóz. Pakowanie rzeczy zostało wydatnie przyśpieszone gdyż na horyzoncie pokazały się ciężkie, czarne chmury a ciuchów wobec pewnego deszczu nie chcieliśmy zmoczyć. Wypłynęliśmy około 10.30. Odcinek dość łatwy. Oczywiście przez większą część drogi towarzyszył nam deszcz. Rzeka była kręta, gdzieniegdzie z rozlewiskami podobnymi do odcinka na poligonie. W niektórych miejscach było wąsko a brzegi obrośnięte niskozwisającymi nad wodę wierzbami. Po około godzinie minęliśmy biwak w Sitnicy a około godziny 13.00. dotarliśmy do Pstrąga. Czekał tam na nas Grzesiu, który w tym dniu transportował nasze rzeczy. Ponieważ transport kajaków zamówiony był na 16.00. postanowiliśmy – po wyciągnięciu naszego pływającego sprzętu na wysoką skarpę – pojechać do Kalisza po samochody. Najpierw wypiliśmy kawę. Nie czekaliśmy na obiad, GS, AK, AS i Rob wyruszyli do Kalisza. W drodze, w pobliżu Drawna odezwała się komórka Grzesia, która będąc cały czas poza zasięgiem sieci teraz przekazywała pocztę głosową. W Kaliszu przekąsiliśmy co nieco, ja pożegnałem się z rodzicami gdyż nie miałem tutaj powracać i po zabraniu Marysi wróciliśmy na biwak. W drodze natknęliśmy się na potężną ulewę. Dobrze, że na Pstrągu były postawione zadaszenia i wszyscy mieli gdzie się schować. W tym też czasie przyjechał transport po kajaki. Po ich załadunku spakowaliśmy się, podziękowaliśmy Grzesiowi za organizację spływu i rozjechaliśmy się do domów. Miłym akcentem w drodze powrotnej było znalezienie kilku pięknych kani, na kolację wystarczyło.
Uczestnicy spływu:
1. Grzegorz Skurczak 11. Adam Kubat
2. Barbara Skurczak 12. Andrzej Skurczak
3. Aneta Skurczak 13. Krystyna Skurczak
4. Justyna Skurczak 14. Piotr Skurczak
5. Michał Skurczak 15. Elżbieta Skurczak
6. Joanna Kubat 16. Tadeusz Skurczak
7. Andrzej Kubat 17. Marzena Kulik
8. Alina Kubat 18. Robert Kulik
9. Artur Kubat 19. Zbigniew Borciuch
10. Tomek Kubat 20. Dawid Borciuch
Osoby, które odwiedziły nas na biwakach:
1. Jadwiga Skurczak 6. Zofia Tatarynowicz
2. Zdzisław Skurczak 7. Jan Tatarynowicz
3. Halina Rotter 8. Stanisław Tatarynowicz
4. Marian Rotter 9. Bożena Tatarynowicz
5. Maria Borciuch
Kronikę napisał i opracował: Andrzej Skurczak
Piła, zima 2000/2001

Leave Your Comment