Kronika 2008

W tym roku kierownik spływu dał nam wycisk

W tym roku po raz pierwszy kierownikiem spływu był Michał Skurczak. Trafił się Jemu jubileuszowy spływ – był to nasz 10 Rodzinny Spływ Kajakowy, dlatego też musiał być inny niż pozostałe, z większymi atrakcjami. Czy było to dobre posunięcie typując go na takie stanowisko? Zapytajmy uczestników spływu. Okazuje się, że po pierwszym dniu wszyscy chcieli go „powiesić” i „utopić”, po drugim tylko „powiesić”, a po trzecim tylko – „utopić”. Następne dni ukoiły nerwy wszystkich uczestników i podsumowując pracę Michała można powiedzieć, że kierownik spełnił oczekiwania wszystkich spływowiczów. Okazało się, że jego debiut był nad wyraz pomyślny i trafił do każdego – indywidualnie i grupowo. Co było przyczyną tak pokrętnej drogi kierownictwa tegorocznego spływu? Przekonajmy się zgłębiając spisane poniżej wspomnienia.
Dzień 1 (sobota) 19.07.2008 r. Studnica (Miastko – „gdzieś” w lesie) – 6km

Planowana godzina rozpoczęcia spływu przesunęła się ze względu na pewien incydent. Jadąc z Marzenką na miejsce zbiórki „złapaliśmy gumę” tuż przed tablicą Miastka. Po naszym telefonie oznajmiającym to przykre zajście, na miejscu zdarzenia pojawili się dwaj Andrzeje. Po zmianie koła podjechaliśmy do mechanika na załatanie dziury. Okazało się, że opona jest dobra, tylko wentyl był do wymiany. Po szybkim załatwieniu sprawy pojawiliśmy się na miejscu zbiórki. Po przywitaniu się i wykonaniu kilku grupowych zdjęć kierowcy wraz z osobami towarzyszącymi na spływie udali się na pierwsze miejsce obozowiska. Po rozbiciu namiotów Asia przywiozła kierowców z powrotem. Wyruszyliśmy wąską rzeczką, na której co chwilę pojawiały się przeszkody w postaci zwalonych drzew. Po około 300 metrach od zwodowania kajaków, płynąc z Anetką, zaczepiłem głową o konary drzewa i z głowy spadł mi kapelusz do wody i bardzo szybkim nurtem odpłynął. Po przepłynięciu kilkudziesięciu metrów, po ustabilizowaniu kajaka, dostrzegłem w wodzie swój kapelusz. Wyjąłem go i włożyłem do kajaka. Po około 10 minutach od naszego startu napotkaliśmy większą przeszkodę w postaci zwężenia rzeki i stromego spadku nurtu. Michał, który płynął pierwszy, poprosił Tadzika, aby sprawdził czy można przepłynąć przez tą przeszkodę, czy też trzeba będzie spławiać kajaki. Tadzik sprawdził i okazało się, że będziemy spławiać kajaki. Na pierwszy ogień poszedł kajak Tadzika i ASa. Tadzik ustawił się na dole i w tym momencie AS puścił kajak, który utknął pomiędzy kamieniami i zaczął tonąć. Po chwili kajak był pod wodą. Pięciu śmiałków weszło do wody i z wielkim mozołem udało im się wyciągnąć kajak na powierzchnię. Po usunięciu wody z kajaka mogliśmy płynąć dalej. Kajak ASa został uszkodzony w trzech miejscach i podczas spływu trzeba było zatrzymywać się i wylewać wodę z kajaka. Rzeka była bardzo nieprzystępna. Co chwilę na swojej drodze spotykaliśmy przeszkody w postaci zwalonych drzew lub bystrzy. Na swojej drodze natknęliśmy się na jedno bystrze. Woda była bardzo zburzona i należało spławiać kajaki bez osób w środku. Stałem w wodzie i odbierałem kajaki od Grzegorza. W pewnym momencie poślizgnąłem się i straciłem równowagę. Z nogi zsunął mi się but i został porwany przez nurt. Noga została rozcięta na goleniu przez kamienie. Kajak, którym płynęli AK z Arturem, został zablokowany przez kajak Eli i Szymona. Do ich kajaka wlewała się woda. Żeby nie dopuścić do jego zatopienia obaj Panowie wyskoczyli do wody. W kajaku było pełno wody, ale unosił się na powierzchni. Michał pomógł wylewać wodę używając w tym celu trampka Artura. Tego dnia mieliśmy w planie przepłynięcie odcinka 13 km, lecz mimo najszczerszych chęci morale wśród załóg zaczynało gwałtownie spadać. Kolejne godziny na wodzie, w wodzie i pod wodą oraz zimno i nadchodzące ciemności spowodowały, że zdecydowaliśmy się na zakończenie tego odcinka zdecydowanie wcześniej. W pobliżu nie było widać żadnego dogodnego miejsca do złożenia kajaków. W końcu postanowiliśmy złożyć kajaki w lesie pełnym pokrzyw. Kajaki zostały „zabunkrowane” wraz z wiosłami na przeciwnym brzegu rzeki niż ten, w kierunku którego mieliśmy się udać. Część osób przeszła po „kładce” zbudowanej z kilku gałęzi, które uginały się i zatapiały pod wodę. Osoby bardziej zdeterminowane przeszły wpław, mając wodę po piersi oraz niosąc tobołki nad głową. Dobrze, że mieliśmy „pod ręką” dwóch leśników. Poprowadzili nas przez bagna, po lesie, po szyszkach na drogę leśną, a później na asfalt. Kilka osób nie miało na nogach butów, ponieważ woda porwała im je wcześniej. Niektórzy szli na boso, a bardziej zaradni zrobili sobie „buty” z plastikowych worków na śmiecie. Wcześniej Michał zadzwonił do Ingi, aby Asia z Marzeną wyjechały po nas z obozowiska samochodami. Do obozu wróciliśmy około 19.00. Okazało się, że płynęliśmy przez blisko 7 godzin i pokonaliśmy w tym czasie odcinek zbliżony do 6 km. Pomimo 9-letniego doświadczenia na spływach po różnych szlakach, rzeka ta zaskoczyła nas i wyciągnęła z nas masę energii.
Prawie wszyscy wpadli kilkakrotnie do wody podczas wywrotek lub przeciągania kajaków przez drzewa.
Straty i uszkodzenia:
Artur – przecięta stopa,
Tadzik – przecięta stopa, ugryzienie w ucho przez gza, utrata jednego klapka,
AS – utrata okularów i zamoczenie aparatu fotograficznego,
Piotr – zagubienie jednego klapka,
Robert – przecięta stopa, porozcinany goleń, zgubiony jeden but.
Po bardzo późnym obiedzie (a raczej po obiadokolacji) rozpaliliśmy ognisko i tradycyjnie już wciągaliśmy kiełbaski smażone w ognisku. Bardzo wcześnie większość udała się na spoczynek, aby zregenerować siły na kolejny trudny dzień.
Dzień 2 (niedziela) 20.07.2008 r. Studnica („gdzieś” w lesie – Kawcze) – 7km

Biwak pozostał w tym samym miejscu. Z samego rana skoro świt, (czyli około 10.00) wyruszyliśmy samochodami do miejsca pozostawienia kajaków. Powrotna droga do kajaków znowu przebiegała przez szyszki, bagna i pokrzywy. Po dotarciu na miejsce i przejściu rzeki na drugą stronę okazało się, że w ASa kajaku są trzy dziury, natomiast w Grzegorza dwie dziury. Po zaklejeniu dziur matą szklaną i żywicą odczekaliśmy 45 minut, aby żywica związała. Operacja „suchy kajak dla mokrych ludzi” została przeprowadzona przez Grzegorza. Zwodowaliśmy kajaki jak tylko żywica utwardziła się. Dzisiejszym priorytetem było dopłynięcie do biwaku w miejscowości Kawcze. Wczorajszy priorytet był taki sam, jak w dniu dzisiejszym tylko nie został zrealizowany. Na drodze stanęły nam prawa natury. Dzisiejszy odcinek był podobny do wczorajszego, czyli wiele zwalonych drzew i przeszkód do pokonania, bystrzy i meandrującej rzeki. Być może był trochę łatwiejszy, ale w dalszym ciągu wyciskający wiele potu z płynących. W pewnych chwilach nurt był tak ostry i woda wzburzona, że można było pomyśleć, iż płyniemy po Dunajcu. Piotr płynął z Michałem. Na kolejnej przeszkodzie Piotr stał na konarze drzewa leżącego w wodzie i przeciągał kajak. Nogi rozjechały się mu i wpadł okrakiem na drzewo. Michał zapytał: „Jak Twoja ojczyzna?” Piotr na to: „Spoko, bo dno było blisko”.
Uwaga! Ten akapit mogą czytać osoby mające ukończone 18 lat!!!
W pewnym momencie do kajaka, w którym płynęli Michał z Piotrem wskoczyła żaba. Piotr stwierdził, że czuje się niekomfortowo, ponieważ żaba cały czas patrzy na niego. Piotr skupił całą koncentrację na żabie i co chwilę wpadali na różne przeszkody. W końcu Michał się wkurzył i na kolejnej przeszkodzie zabił żabę wiosłem, a Piotr wyrzucił ją z kajaka. Asia płynęła z AK. Przy większości przeszkód wychodziła na brzeg i omijała je na pieszo. AK sam przeciągał kajak przez przeszkody. W nagrodę za to dostał od Asi wiosłem. Ponieważ często trzeba było wychodzić do wody Grzegorzowi wpadł do głowy „szczwany plan”. Zamiast usiąść w kajaku Grzegorz stał w kajaku i wiosłował jak flisak. Straty w tym dniu były mniejsze, ale za to poważne. Alince okulary wpadły do wody i „tyle je widziała”.
7 kilometrowy odcinek pokonaliśmy w ciągu 5,5 godziny. Zmęczeni, ale szczęśliwi dopłynęliśmy do biwaku około 18.00, na którym czekali na nas Basia, Inga, Natalka, Marzenka i AS. Ponownie tego dnia jedliśmy obiadokolację, ze względu na późne przybycie.
W dniu dzisiejszym opuścili nas AK i Marzenka. Niestety, żebyśmy mogli odpoczywać na kajakach inni muszą ciężko pracować. Wieczorkiem było ognisko, kiełbasek ciąg dalszy, muzyka i śpiew. Grzegorz złapał pstrągi, które następnie przyrządził i grillował w ognisku. Grzegorz chciał ujeździć gitarę, ale zmęczenie materiału nie nastąpiło. Brydż był ostatnim punktem programu.
Dzień 3 (poniedziałek) 21.07.2008 r. Studnica (Kawcze – Ciecholub) – 14,5km

Stwierdziliśmy, że biwak pozostawimy w tym samym miejscu. Jest to dobre rozwiązanie, ponieważ oszczędzamy czas na przejazd, zwijanie i rozbijanie namiotów. Dzisiejsza trasa była dużo przyjemniejsza niż podczas dwóch pierwszych dni. Na trasie było mniej przeszkód, rzeka jeszcze meandrowała, ale było już coraz więcej prostych odcinków. Pojawiały się bystrza, gdzie nie trzeba było wiosłować tylko kierować kajakiem, aby ten nie zawisł na jakimś kamieniu lub nie wylądował na brzegu. W pewnym momencie rzeka poszerzyła się. Na swojej drodze zobaczyliśmy kładkę, która była zbudowana bardzo nisko nad wodą. Wraz z Justynką udało nam się przejść pod kładką, chowając się do kajaka, chociaż było ciężko. AS z Anetką przechodzili za nami, lecz kajak trzeba było mocno wcisnąć w wodę. Przy wciskaniu kajak ASa przechylił się lekko i woda wlała się do środka. Całe szczęście, że szybko wyszli spod kładki i dzięki temu nie nabrali za dużo wody. Piotr tego dnia płynął z Tomkiem. Podczas przeciągania kajaka przez dwa drzewa leżące w poprzek rzeki udało mu się przeciągnąć kajak, lecz – niestety – wpadł cały do wody. Michał wraz z Alinką zaczepili się na kołku, który wystawał z wody i obróciło ich kajak. W związku z tym płynęli tyłem i pokonali przeszkodę (przepłynęli pod drzewem). Kto z Was nie wygrał w Toto Lotka, mógł na trasie zaliczyć kumulację. W poprzek rzeki leżało osiem drzew. Pokonanie tej przeszkody zajęło nam trochę czasu. Michał pomagał wszystkim w przeciąganiu kajaków. Poczuliśmy się jakbyśmy przedzierali się przez dżunglę, a nie uczestniczyli w spływie kajakowym. We wcześniejszych ustaleniach mieliśmy wpłynąć na Wieprzę, ale ze względu na to, że było dość zimno i wszyscy byli zmarznięci, dopłynęliśmy tylko do elektrowni wodnej w Ciecholubiu i tam mieliśmy zamiar pozostawić kajaki. Pracownik, który wyszedł z obiektu stwierdził, że nie będzie nam pilnował kajaków i nie pozwolił na pozostawienie ich na terenie elektrowni. W związku z tym kajaki musieliśmy przenieść na posesję domku, w którym mieszkała sympatyczna Pani, która pozwoliła nam na złożenie kajaków u siebie. Domek znajdował się około 200 metrów od elektrowni oraz rzeki. Asia przyjechała po kierowców, którzy po odbiorze samochodów z biwaku pojechali po czekającą drużynę.
Przeczytajcie wspomnienia Tomka zamieszczone poniżej:
Na pierwszym biwakowisku mieliśmy zaszczyt poznać właściciela pola namiotowego. Już od samego rana krzątał się wokół naszego biwaku. Z napisu na noszonej przez niego koszulce mogliśmy wyczytać swoiste motto życiowe: „Piwo to moje paliwo”. Bynajmniej, nasz gospodarz nie puszczał słów na wiatr. Już od samego rana można było wyczuć promile wydychane z ust owego jegomościa. Gdy około 12.00 wsiadaliśmy do kajaków i opuszczaliśmy (tymczasowo) biwak, gospodarz zawołał do siebie kierownika spływu. Lekko rozedrganym (czytaj: podchmielonym) głosem zapytał Michała S., kiedy otrzyma należność za trzeci dzień pobytu na biwakowisku. Swoje roszczenia poparł stwierdzeniem, że pieniądze przydadzą mu się na zakup farby do malowania płotu. Jednak większość z nas wiedziała, że farba to tylko pretekst. Nasz przemiły gospodarz planował prawdopodobnie zakup „farby” alkoholowej 40%. Wszyscy skwitowali to zdarzenie lekko drwiącym uśmiechem na twarzy.„,
a teraz Artura:
Na pierwszym biwaku, jakoś pewnie 3 dnia Piotrkowi rozładowała się komórka. Czekał na ważny telefon w sprawie pracy, wiec postanowiliśmy się przejść do gospodarza i zapytać czy można będzie podładować baterie. (wcześniej był próbowany parę razy wariant z przełożeniem karty do mojego telefonu, ale stwierdziliśmy ze lepiej jednak naładować). Poszliśmy do tego pierwszego domku zaraz przy tamie. Minęliśmy ten niby – mostek i weszliśmy po schodkach na górę do drzwi. Otworzyła jakaś pani i okazało się, że tu nie mieszka gospodarz (tu mieszkał chyba ten facet, co chciał wyciągnąć od nas piwo i patrzył przez lornetkę). Skierowała nas do domku, który znajdował się trochę dalej (20 metrów?) idąc drogą i z prawej strony. Otworzył nam pewien pan. Wysłuchał naszej prośby i średnią polszczyzną powiedział, że zawoła kogoś. Przyszła jego? żona? (to pewnie mama będzie lepiej wiedzieć, facet był chyba Włochem). Pani oczywiście zgodziła się i Piotrek jeszcze tego samego dnia (gdzieś ok. 22,00) odebrał telefon„.
Wieczorkiem rozpaliliśmy ognisko, lecz do pieczenia pozostał już tylko chleb. W dniu dzisiejszym mieliśmy solenizantkę Anetkę, która ukończyła 18 lat. Dlatego też wśród uczestników spływu zaczęło krążyć szkło z nalepką Smirnoff. Atmosfera staje się wesoła, ale aby ją jeszcze polepszyć Grzegorz gra na gitarze i śpiewa wraz z rodzinnym chórkiem. Dzisiaj odpuściliśmy sobie brydża.
Dzień 4 (wtorek) 22.07.2008 r. Studnica – Wieprza (Ciecholub – Korzybie) – 20km

W dniu dzisiejszym biwak został przeniesiony w nowe miejsce. Z samego rana przerzuciliśmy namioty i nasze graty na parking leśny. W tym dniu miałem zaszczyt przygotować dla wszystkich obiad. W obozie pozostała również Inga z Natalką, które w dużej mierze pomagały wszystkim „kucharzom” w przygotowywaniu posiłków. Po odwiezieniu kierowców na miejsce zbiórki wróciłem do obozowiska. Po drodze stanąłem w szkółce leśnej, aby podbić nasze książeczki spływowe. Podczas rozmowy okazało się, że właściciel szkółki również pływał na wielu rzekach. Zdziwił się, kiedy mu powiedziałem, że zaczęliśmy spływ z Miastka. Stwierdził, że wszyscy, którzy spływają Studnicą zaczynają od miejscowości Kawcze. My zawitaliśmy do Kawcze po dwóch dniach. Jesteśmy szaleni – rzeka dżungla była do przebycia i „We do it”. Do obozowiska w międzyczasie przybyło dwóch kolegów Michała z pracy. Porozmawiali chwilkę, wypili kawę i obiecali, że pojawią się następnego dnia z rana. Jak się płynęło, opowie nam AS, ale dodam jeszcze, że straty nasze powiększyły się o okulary przeciwsłoneczne, które Michał zgubił w wodzie. Po wypłynięciu z Ciecholubia rzeka była spokojna, przenoska zaraz za elektrownią – przewalony w poprzek rzeki duży, uschnięty świerk. Nie było szansy przeciskać (przechodzić) nad pniem, bo uschnięte igliwie i gęste gałęzie nie dawały na to szans. Potem płynęło już się spokojniej i można było sączyć browarki bez obawy, że nie będzie trzeba ciągle wyskakiwać i je rozlać. Jednak będąc przezornym nie braliśmy ze sobą dokumentów i pieniędzy, aby nie trzeba było – tak jak kiedyś Robert na Drawie – tapetować nimi materaca celem wysuszenia. W tym dniu dokończyliśmy Studnicę i wpłynęliśmy na Wieprzę, której skala trudności to „bułka z masłem”. A potem juz spacerek. Po chwili dopływamy do Wieprzy. Prawdę mówiąc Wieprza przed dopływem jest tak wąska, że wizualnie można byłoby powiedzieć, że to jest ujście Wieprzy do Studnicy a nie odwrotnie. Po godzinie przepływamy pod mostem drogowym i po chwili lądujemy z prawej strony na przenosce przy elektrowni Biesowice. Tutaj dowiadujemy się sie od obsługi elektrowni o atrakcjach dalszego płynięcia – tzn. o długiej przenosce w Kępicach. W tym miejscu mieliśmy mieć biwak, ale z wiadomych powodów nam to nie wyszło. Po następnych 3 km następna przenoska – elektrownia Biesowice II. I dalej w drogę – szlak z małą ilością przeszkód spowodował szybkie spływanie. Niecałe 45 minut i już jesteśmy w Kępicach. Przepłynąwszy pod mostem betonowym dopłynęliśmy po chwili do mostku drewnianego i tutaj niespodzianka – następna przenoska, ale około 500m. Aby przenoskę tę ułatwić można było skorzystać z informacji zawieszonej na mostku – podany był nr tel., gdzie wypożyczano wózek. Ale jak tu wypożyczyć – kiedy nie mamy pieniędzy? – młodzież stojąca na mostku (ze spływu, który akurat w tym miejscu dogoniliśmy) oznajmiła nam, że za 1 kajak biorą 5 PLN. Wpadliśmy na pomysł – może poświęcić nasze browarki i nimi zapłacić za usługę? Sprawa sama się rozwiązała – wózek obsługiwały dzieci, wiec jak im dawać browarki? Ponadto zwyciężyło nasze pragnienie, więc bez żadnego kombinowania chwyciliśmy się za kajaki (po 4 osoby na wiosłach – co było moim pomysłem) i po zrobieniu kilku kursów przenieśliśmy je sami. Ale za to po ruszeniu dalej – piwko bardzo smakowało. Zaraz po spłynięciu przegoniliśmy spływ, który przed nami przewoził kajaki – 1 ich kajak po wywrotce wyciągnięty był na drzewo i opróżniany z wody, drugi już przy brzegu, też chyba miał wywrotkę, bo stojące przy nim osoby były cale mokre, pozostałe trochę dalej czekały na maruderów. Poniżej rzeka płynie w jarze o stromych, zalesionych zboczach, nurt jest szybki, napotykamy przewrócone drzewa, bystrza i głazy w nurcie. Za jarem rzeka płynie między łąkami, początkowo zakolami, później prostymi odcinkami. Po drodze jeszcze jakiś most drogowy i kolejowy i … lądujemy na łączce w Korzybiu, gdzie czeka na nas wspaniała shitowa wyżerka”. Po około 5 godzinach nasza ekipa przypłynęła na biwak. Po zjedzeniu obiadu, młodzież wybrała się na małe zakupy do wioski. W tym dniu nie było ogniska, ponieważ nie można było rozpalać ognia w tym miejscu.
Dzień 5 (Środa) 23.07.2008 r. Wieprza (Korzybie – Pomiłowo) – 14km

Z samego rana przyjechali koledzy Michała i chwilę porozmawiali. W dniu dzisiejszym biwaku nie przenosiliśmy, dlatego szybko wsiedliśmy do kajaków i popłynęliśmy. Dzisiaj do przepłynięcia mieliśmy tylko 14km. Odcinek ten pokonaliśmy w 3,5 godziny. Na trasie spływu nie było prawie żadnych przeszkód. Po drodze mieliśmy tylko jeden jaz do przepłynięcia. Wszyscy zatrzymali się i zaczęli przenosić kajaki. Natomiast Tadzik odważył się przepłynąć w pojedynkę. Kajak zbliżył się do jazu, zanurkował w wodę i wypłynął na spokojny nurt rzeki. Co prawda do kajaka wlała się woda, ale warto było spróbować. Po Tadziku przepłynął Artur, a później Ela. AS wypatrzył dwie duże kanie, które rosły w lesie. Alinka wyskoczyła na brzeg i zerwała je. Kolacja szykowała się nader wspaniale. Szybko dopłynęliśmy do miejsca przeznaczenia. Kajaki zostawiliśmy u gospodarza na podwórku. Michał przyjechał po kierowców. Kierowcy wrócili po pozostałych i dostarczyli do obozowiska. W tym dniu dyżur miał Michał. W międzyczasie na obozowisko przyjechała Straż Leśna i wypytywała Michała o rozbicie obozu. Podobno w tym miejscu nikt nie rozbija obozowiska. Michał wytłumaczył, że Grzegorz (leśnik) dzwonił do Nadleśnictwa i uzgodnił nasz pobyt w tym miejscu. Po tym wytłumaczeniu Straż Leśna odjechała. Po obiedzie przyjechali rodzice Ingi. Inga z Natalką spakowały się i wróciły do domu do Szczecinka. Dzisiaj wymyliśmy się – zamiast skrobania – z Grzegorzem w zimnej wodzie w rzece. Ogoleni i pachnący wróciliśmy do obozowiska. Jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że za parę godzin będziemy spoceni na Maksa. Michał zorganizował w tym dniu paintball. Człowiek, który wypożyczył nam kajaki, przyjechał z całym sprzętem, abyśmy mogli postrzelać sobie z karabinków. Oprócz ASa i Basi wszyscy uczestnicy spływu zdecydowali się na wzięcie udziału w strzelaninie. Organizator paintballu opowiedział pokrótce o zasadach gry oraz o przepisach bezpieczeństwa, a następnie rozdał nam mundury, maski oraz broń. Każdy z nas miał po 200 sztuk amunicji w postaci kolorowych kulek.
Aby nas rozgrzać Organizator wymyślił, że rozbiegamy się po lesie i każdy strzela do każdego, taki „overkill”. Po pierwszych strzelaninach, gdy każdy oswoił się z bronią rozdzielił nas na dwie drużyny, które miały swoje „bazy” po przeciwnych stronach drogi leśnej. Każda z drużyn miała za zadanie zdobycie „bazy” przeciwnika. Zabawa podobała się nam coraz bardziej i gdyby nie Organizator, który wymyślał nowe akcje, sami nie bawilibyśmy się lepiej. Po około 2 godzinach strzelaniny wszyscy wróciliśmy na nasz biwak, zmęczeni, spoceni, ale zadowoleni. Po paintballu, około 21.00 Justynka, Anetka i Tomek poszli do rzeki wykąpać swe nadobne ciała, zaś Artur ledwie umył sobie głowę. W dniu dzisiejszym również nie było ogniska z przyczyn takich jak w dniu poprzednim. Na zakończenie dnia zagraliśmy w brydża.
Dzień 6 (Czwartek) 24.07.2008 r. Wieprza (Pomiłowo – Pieńkówko) – 19,5km

Po śniadaniu przerzuciliśmy obozowisko na nowe miejsce. Po rozbiciu namiotów AS przetransportował kierowców do mostku na rzece za Sławnem. Pozostali w międzyczasie mieli dopłynąć do ustalonego punktu.
AS powrócił do obozowiska, które od tego dnia było bez żadnej opieki z powodu nieobecności Ingi i Natalki. Nowe miejsce było odsłonięte, nie było żadnych drzew, tylko na środku stała przyczepa kempingowa. Dookoła znajdowały się stawy rybne. Sam spływ był bardzo szybki i te 19,5 km pokonaliśmy w ciągu około 3 godzin. Rzeka teraz szeroko płynęła wśród lasów i łąk, odcinki były proste, bez zakrętów. Bez żadnych problemów, ani przygód dopłynęliśmy do celu. Szybkie przypłynięcie do obozowiska spowodowało, że na biwaku nie było jeszcze gotowego obiadu. Musieliśmy trochę poczekać. W tym czasie wyładowaliśmy z samochodów swoje rzeczy oraz napompowaliśmy materace. Po obiedzie mieliśmy sporo czasu. Było bardzo słonecznie i wietrznie. Wiał gorący wiatr. Wszyscy poszukiwali skrawka cienia. Młodzież znalazła cień za małymi drzewkami. Tadzik „rozpisał” turniej w Tryktraka (nowa gra przywieziona przez Tadzika z Turcji). W turnieju wzięło udział 10 osób. W finale spotkali się AS z Tomkiem. Tomek w tym dniu okazał się silniejszy i wygrał cały turniej. W nagrodę otrzymał od Tadzika 7 browarków. Po odpoczynku Ela, Szymon, Tadzik, Piotr i Tomek pojechali po „zimne napoje”. Ze względu na silny wiatr Michał załatwił, że mogliśmy wejść do przyczepy, aby pograć w karty. Wraz z ASem, Michałem i Arturem zaczęliśmy grać w kierki. Grzegorz z Basią w tym czasie poszli z wędką nad staw i próbowali łowić na białe robaczki. Młodzież miała wrócić o 19.00. O 18.45 zadzwoniła Ela i powiedziała, że jadą do szpitala z Szymonem, ponieważ skręcił sobie nadgarstek. Wszyscy myśleli, że jest to ściema, ale po przyjeździe okazało się, że Szymon faktycznie ma rękę unieruchomioną na temblaku. Okazało się, że Szymon skręcił nadgarstek podczas mycia naczyń!!! Grzegorz wrócił do obozowiska z 4 karpiami. Jak to zauważyłem, to rozłożyłem wędkę, wziąłem robaczki i poszedłem nad staw. W tym czasie Grzegorz poszedł zważyć ryby i zapłacić gospodarzowi. Ryby ważyły około 2,5 kg. Grzegorz zaczął przyrządzać rybki na kolację. W tym czasie ja bez jakiegokolwiek brania lustrowałem cały staw. Gdy chciałem przesunąć ciężarek, aby zmienić głębokość zanurzenia haczyka, ów ciężarek zsunął się i spadł na trawę. Zacząłem łowić „na grunt”. Po chwili miałem branie. Zacząłem wielokrotnie wołać, aby ktoś przyszedł z podbierakiem. Po jakiejś chwili przybiegła Anetka i udało się nam wyciągnąć ładnego karpia. Po zważeniu okazało się, że ryba waży niecały kilogram. W dniu dzisiejszym na kolację mieliśmy smażone rybki. Wieczorkiem tradycyjnie zagraliśmy w brydża. AS z Grzegorzem kontra Michał za mną.
Dzień 7 (Piątek) 25.07.2008 r. Wieprza (Pieńkówko – Kowalewice) – 15,5km

Z samego rana AS z Szymonem pojechali do Sławna na prześwietlenie ręki. Po ich powrocie okazało się, że Szymon dalej nie płynie i zostaje na obozowisku. W tym dniu nie zmienialiśmy obozowiska, tylko płynęliśmy dalej. Wyruszyliśmy około 11.00 i trasę 15,5 km pokonujemy w 3,5 – 4 godziny płynąc bardzo wolno i spokojnie. Na trasie nie było żadnych przeszkód tylko słońce mocno paliło. Teren spływu był coraz bardziej odsłonięty, rzeka szersza. Tadzik płynie jako singiel. Było wielu ochotników, ale sam Tadzik zadecydował, że w dniu dzisiejszym on będzie się zmagał z przeciwnościami losu. Po drodze Michał zatrzymał się przy skarpie i wszyscy wysiedliśmy z kajaków. Michał był już w tym miejscu wcześniej, na objeździe. Idziemy za nim przez las pod górę i wreszcie dochodzimy do ogrodzonej części lasu. Michał wytłumaczył nam, że jest to Arboretum, czyli wyodrębniony obszar, na którym znajdują się różne rodzaje drzew i krzewów sadzonych w tych miejscach w celach naukowo – badawczych, z różnymi gatunkami drzew nie występujących w naszych lasach. Po zwiedzeniu tego miejsca wszyscy zbierają grzyby i do kajaków schodzimy z przystawką na kolację. Odpływamy i dość szybko osiągamy metę. Zostajemy przetransportowani do naszego biwaku.
Przeczytajmy, co zaserwuje nam Artur:
Drugiego dnia na biwaku, na tej łące, gdzie tak wiało i była przyczepa campingowa, chcieliśmy zrobić ognisko, wiec poszliśmy do gospodarza po drewno. Powiedział żebyśmy nazbierali chrustu i on nam taczkę naszykuje. Poszliśmy kawałek dalej i nagle zobaczyłem kolejny staw otoczony przez drzewa. Akurat łowili tam jacyś chłopacy, to wujek Grzegorz starym zwyczajem wypytał jak ryby biorą. Wyszło na to, że nic nie złapali. Parę metrów w prawo od nich były zebrane na kupie gałęzie. Każdy wziął trochę pod pachę i z powrotem do obozu. Potem zabraliśmy jeszcze tą taczkę z drewnem. Dokańczając historię, to owi chłopacy podjechali pod nasz obóz i łapali na tym samym stawie, co my. Byli bodajże 3 samochodami i mimo że wyglądali na typowych karków i wioskowych dresów, kulturalnie łowili rybki. Żadnego alkoholu nie zauważyłem. Na początku im nie szło i mogli tylko patrzeć jak AS wyciąga kolejne karpie. W końcu jednak i im dopisało szczęście. Łowili na spławiki i gruntówki. W miarę jak robiło się coraz ciemniej, to po kolei odjeżdżali„.
W dniu dzisiejszym szalał AS. Udało mu się złowić 3 karpie, gdzie my z Grzegorzem nawet żadnego brania nie mieliśmy. Najśmieszniejsze było to, że wszyscy łowiliśmy obok siebie na tym samym małym akwenie. W dniu dzisiejszym zrobiliśmy ognisko, ponieważ Artur i Tomek obchodzili swoje 21 urodziny. „Młodzi” sprawnie obsługiwali bufet i serwowali wszystkim, którzy chcieli i mogli. Grzegorz przyrządził karpie w pomidorkach i grzybach, zawinął w folię aluminiową i wsadził do ogniska. Po wyciągnięciu wszyscy zajadali się grillowanymi rybkami. Grzegorz wyciągnął gitarę i w ruch poszły jego śpiewniki. Wszyscy bawili się wesoło i śpiewali razem z klanem z Mikołowa. W tym dniu ze względu (chyba) na przypieczenie słoneczne młodzież szybko poszła spać. Na placu boju został Grzegorz, Basia oraz ja. Urzędowaliśmy do 2.00 w nocy. Mi już się głowa kiwała, zasypiałem na siedząco. Po standardowym zagaszeniu ogniska przez Grzegorza i przeze mnie poszliśmy również spać.
Dzień 8 (Sobota) 26.07.2008 r. Wieprza (Kowalewice – Darłowo) – 16,5km

Dzisiejszy dzień był ostatnim dniem spływu. Po śniadaniu wszyscy spakowali namioty i swoje rzeczy do samochodów i kierowcy wyruszyli do Darłówka na nasz ostatni biwak. Samochody zostawiliśmy na parkingu w pobliżu darłowskiej „patelni”, na której co roku jeżdżą dżipy, czołgi i transportery podczas lipcowego zlotu miłośników militariów. Namiotów już nie rozbijaliśmy. Na „biwaku” pozostał nieszczęśliwy Szymon, natomiast Asia odwiozła kierowców do grupy czekającej przy kajakach. Po powrocie zajęła się przygotowaniem „ostatniej wieczerzy”. W dniu dzisiejszym, jako singiel płynie Tomek. Słońce pali niemiłosiernie. Ja ubieram się w długie ortalionowe spodnie oraz ortalionową kurtkę z długim rękawem. W dniu dzisiejszym większość płynie w długim rękawie, a niektórzy mają ponaciągane na głowę kaptury. Justynka i Anetka na spływ nie zabrały czapek, a dzień był bardzo upalny. W związku z tym Basię wykonała turbany z podartej koszulki. Odcinek, który mieliśmy pokonać wynosił około 20km. W pierwszej wersji mieliśmy wpłynąć do portu w Darłówku oraz wypłynąć na wody Morza Bałtyckiego. Podczas spływu Michał dzwonił do kapitanatu portu w Darłówku, aby uzyskać pozwolenie na wypłynięcie na morze. Niestety, ze względu na „dużą” falę nie dostaliśmy pozwolenia wyjścia w morze. Zdecydowaliśmy, że kończymy spływ w Darłowie w parku, tak, aby wygodnie nam było zdać kajaki. W związku z tym skrócił się nam dystans do pokonania. Płynęło się nam bardzo przyjemnie, rzeka była szeroka, nurt mocny, dookoła same łąki. Bez żadnych problemów dopłynęliśmy do wyznaczonego miejsca. Po wyciągnięciu kajaków, czekaliśmy tylko kilka minut na samochód, który miał zabrać nasze kajaki. Pomogliśmy kierowcy załadować kajaki na przyczepkę, Michał dopełnił końcowych formalności i na pieszo powędrowaliśmy te kilka kilometrów do naszego „biwaku”. Po zjedzeniu obiadku uporządkowaliśmy swoje rzeczy i posortowane zostały schowane do samochodów. Po tej czynności większość z nas udała się nad morze, aby zamoczyć swe nadobne ciała w morskiej kąpieli. Okazało się, że woda w morzu jest cieplejsza od tej w rzece, dlatego też z przyjemnością wszyscy kąpali się. AS pozostał przy samochodzie, gdzie pilnował spakowanej przyczepki. Natomiast Ela, Szymon, Tadzik i Piotr udali się do Darłówka. W międzyczasie przyjechał Kubuś. Wróciliśmy na „biwak” i tradycyjnie, jak co roku pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę. Grzegorz z rodzinką przyjechał do nas na kilkudniowy wypoczynek (po ciężkim spływie).
Epilog

Pomimo dziesięcioletniego doświadczenia w spływach kajakowych, tegoroczny spływ był dla nas bardzo ciężki i nie wykorzystaliśmy swego doświadczenia w 100%. Zaskoczenie ciężkimi warunkami na wodzie odbiło się na naszym zdrowiu (obtarcia, skaleczenia) oraz na naszych finansach (zagubione okulary, klapki, buty i inne akcesoria). Na pewno wszyscy byli zaskoczeni przeżyciami pierwszego dnia. W drugim dniu nastawienie naszej grupy było bardziej pozytywne, lecz z pewną dozą niechęci sprostania warunkom panujących na rzece. Pomimo trzech ciężkich dni uważam, że Studnica była wspaniałym przeżyciem, natomiast Wieprza okazała się standardową rzeką. Osobom początkującym w spływach kajakowych nie polecam Studnicy (szczególnie od Miastka), ponieważ po dwóch dniach zniechęca do pływania kajakiem. Całe szczęście, że nie zabrałem chrześniaka na ten spływ, bo obawiam się, że trudności zniechęciłyby go do kolejnych wypraw. Uważam, że ten spływ podobał się wszystkim, chociaż sam Organizator (Michał) nie mógł przewidzieć skutków pierwszych dni. Myślę, że przed kierownikiem przyszłego spływu stoi dylemat – jaką rzekę wybrać na lato 2009. Czy poprzeczka ustawiona w tym roku zostanie na swoim miejscu, czy też zostanie obniżona? Od przyszłego spływu należy zmienić kilka stereotypów. Między innymi „starszyzna” będzie ciągnęła browarki w oczekiwaniu na kierowców, natomiast młodzież będzie jeździć, przewozić sprzęt, rozbijać namioty oraz gotować obiadki. To będzie mottem następnego spływu:

Gdy starszyzna sobie siądzie
Po browarku sobie rąbnie,
A młodzież nasza kochana
Poda nam śniadanie z rana,
Po śniadanku zwinie obozowisko
A wieczorem rozpali ognisko,
Biwak rozbiją w nowym terenie
I będzie równo jak na scenie,
Kierowców dowiozą na miejsce zbiórki
A na deser kupią kokosowe wiórki,
Po południu zrobią obiadek
Może być na przykład „schabek”,
Garnki będą lśniły od czystości
A starszyzna naje się do sytości,
Wieczorkiem zagrają na gitarce
Tak jak to było w tej bajce:
Gdzie starzy myśleli, że tak będzie w przyszłości
A z głupoty sami robić muszą w piekielnej złości.

Dopisek AS: – dokonany za pozwoleniem i wiedzą Roberta, chociaż nie miał wiedzy co tu wpiszę…
W nawiązaniu do końcowego komentarza Roberta o wyzwaniach jakie czekają kierownika przyszłorocznego spływu chcę wszystkim przypomnieć, że to właśnie Robert nim będzie. Chyba ze zwykłej skromności nie chciał się do tego przyznać. Na zdjęciu został uwieczniony moment „mianowania” przyszłorocznego kierownika.
Parę słów o statystykach – Uczestnicy spływu:
1. Andrzej Kubat    – 3 dni 11. Grzegorz Skurczak
2. Joanna Kubat 12. Barbara Skurczak
3. Artur Kubat 13. Aneta Skurczak
4. Tomek Kubat 14. Justyna Skurczak
5. Alina Kubat 15. Andrzej Skurczak
6. Robert Kulik 16. Tadeusz Skurczak
7. Marzena Kulik    – 2 dni 17. Piotr Skurczak
8. Michał Skurczak 18. Elżbieta Skurczak
9. Inga Skurczak    – 5 dni 19. Szymon Jasiński
10. Natalia Rybicka – 5 dni
Osoby, które odwiedziły nas na spływie:
Straż Leśna
Pracownicy BUL
mrówki
Kierownik spływu:
Michał Skurczak
Liczba kajaków: 7 szt
Kronikę napisał: Robert Kulik
Opracowanie graficzne: Robert Kulik
Korekta: Marzena Kulik
Koszalin – jesień 2008 roku.

Leave Your Comment