KRONIKA SPŁYWU – PARSĘTA 2011 r.
Prolog
W tym roku nasz kierownik – Greg – przedstawił nam prosty i jasny plan: robimy Parsętę od Nowego Chwalimia do Karlina (odcinek do Kołobrzegu – odpuścił). W długi majowy weekend zrobiliśmy objazd w składzie: Skurczakowie ze Szczecinka w komplecie, ja, Toudzia, Basia i Grześ. Spotkaliśmy się wszyscy u Michała popołudniu 01.05.2011. W ramach rekreacyjnych pojechaliśmy na wyciąg zobaczyć czy działa. Niestety był nieczynny ale za to zaliczyliśmy rejs tramwajem wodnym po jeziorze Trzesiecko. Ci co nie byli – niech żałują – pogoda dopisała, widoki piękne no i to było nasze pierwsze pływanie w tym roku. Wieczorem pierwszy w tym roku brydż.
Następnego dnia zrobiliśmy objazd trasy i potencjalnych biwaków. Wczesnym popołudniem dojechali do nas Ela z Szymonem i Malwinką. Spotkaliśmy się przy barze nad Parsętą przy drodze Wałcz – Kołobrzeg. Pojechaliśmy wspólnie do Karlina a stamtąd do Koszalina do cioci Asi. Greg, Basia, Toudzia i ja pojechaliśmy „na skróty” polnymi drogami aby zobaczyć czy wcześniej nad Parsętą są miejsca na biwaki. Dotarliśmy w pobliże miejscowości Rościno nad jaz – piękny widok, na przeciwległym brzegu odpoczywająca grupa kajakarzy. Niestety, miejsca na biwak – brak. Stamtąd już prosto pojechaliśmy do Koszalina. Ciocia Asia wspaniale nas przyjęła. Zrobiliśmy ognisko, grill…. późnym wieczorem poszliśmy spać. Gwoli ścisłości: na miejscu również byli: Ajtek, Tomek, Marta, Alina, Paweł oraz Robert z Marzeną.
I to byłby prawie koniec objazdu, we wtorek rozjechaliśmy się. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na budowę do Marzeny i Roberta – ciekawe kiedy wprowadzą się??? – dom (pałac) prawie na ukończeniu. A sam spływ rozpoczął się przyjazdem na biwak w Krosinie w dniu 15.07.2011. Uprzedzając opisane poniżej fakty stwierdzam, że tegoroczny spływ był pod każdym względem „naj” w porównaniu do poprzednich spływów:
– naj……więcej padało,
– naj……więcej było zwałek,
– naj……mniej było biwaków (był to spływ jednego obozowiska),
– naj……mniej przepłynęliśmy km – bo tylko 44,
– naj……mniejszy był dzienny przebieg w historii spływów bo tylko 5 km (nie wspomnę o tych 300 m w dniu zdania kajaków)
i od Anety:
– naj……dłuższe dniówki na kajaku
– naj……więcej wypuściliśmy balonów
– naj……więcej „creazy frog-ów” skakało po obozowisku
– naj……więcej wysiadania w historii spływów
– naj……więcej placków ziemniaczanych (mniam)
– naj……mniej znalezionych grzybów
Dzień pierwszy – piątek, 15.07.2011 r.
Ja, Justyna, Tadzik i Hubert dotarliśmy do Krosina późnym popołudniem. Okazało się, że oprócz Roberta i Krystiana wszyscy już przybyli na miejsce. Przywitania, rozmowy towarzyszyły nam do późnej nocy. Po rozbiciu namiotów zrobiliśmy ognisko i obowiązkowo pieczenie kiełbasek. Późną nocą poszliśmy spać.
Dzień drugi – sobota, 16.07.2011 r.
W nocy budzi mnie ryk silnika. Wyskakuję z namiotu ale zobaczyłem tylko oddalające się tylne światła quada. Po analizie śladów opon stwierdzamy, że przejechał blisko namiotu Roberta i mojego, gwałtownie zakręcił wyrywając z ziemi kępki trawy i odjechał. Więcej nie mieliśmy takich niespodzianek.
Rano przy ładnej pogodzie (w nocy lekko pokropiło) jemy śniadanie i startujemy autami do miejsca wodowania – okolice Nowego Chwalimia w Stacji Geoekologiczne Instytutu Badań Czwartorzędu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W obozie pozostają Monika, Inga, Basia, Asia.
Startujemy, korzystając z uprzejmości pracownika Uniwersytetu, z terenu Instytutu. Praktycznie to było najlepsze miejsce wodowania. W planie mamy dopłynięcie do Żarnowa – około 10 km. Początek w miarę łatwy. Rzeka meandruje, brzegi bagniste. Ale po kilkunastu minutach zaczęło się – praktycznie za każdym zakrętem powalone drzewa. Przez niektóre udaje się przepłynąć ale więcej jest takich przy których trzeba wysiadać aby kajak przecisnąć pod- lub też przeciągnąć nad- drzewem. Są też takie miejsca gdzie leży kilka zwalonych drzew i kajaki trzeba przenosić brzegiem. Czas upływa a do Żarnowa wciąż daleko. Około 18-tej dopływamy do mostu drogowego na trasie Barwice – Grzmiąca. Robimy krótki postój i naradzamy się co dalej. Do Żarnowa jeszcze około 3 km. Wśród uczestników padają głosy aby tutaj zakończyć dzisiejszy etap. Ale kierownik podejmuje strategiczną decyzję – płyniemy dalej. Niestety 2 osoby „zastrajkowały” – Justyna i Krystian zostali. A konkretnie poszli na piechotę do Wielawina (ok. 3 km) skąd zostali zabrani na biwak przez Ingę. Za mostem mniej przeszkód, po chwili mijamy następny most – kolejowy. Po około 2 godzinach około 20-tej dopływamy do Żarnowa. Tam kajaki układamy na brzegu, koło ogródka jakiegoś tubylca. Czekając na transport wygrzewamy się w promieniach zachodzącego słońca, praktycznie każdy z nas był przemoczony a więc rozłożyliśmy mokre ubrania na pobliskim ogrodzeniu. Do obozu wróciliśmy przed 21.00.
Wieczorem – integracja, ognisko, ja z Grzesiem próbujemy coś złowić ale bez efektów. Tradycyjnie późnym wieczorem idziemy spać.
Dzień trzeci – niedziela, 17.07.2011 r.
Dzisiaj przewidziany jest dzień na odpoczynek. Powód – późna pobudka a w planach jest wyjścia do kościoła. Po śniadaniu całą grupą idziemy do kościoła na mszę o 12.00. A po mszy wszyscy poszliśmy do pobliskiego sklepu na lody. Hubert nawet zjadł dwa. Po powrocie do obozu ogarnęło nas słodkie lenistwo. Na pewno duży wpływ miała ładna pogoda – było słonecznie i ciepło. Zajęliśmy się czytaniem prasy i książek, grą w lotki, gry planszowe, młodzież grała elektryczną piłką (polegało to na rzucaniu do siebie piłką, kto jej nie złapał musiał kilka sekund trzymać ją w zamkniętej dłoni; piłka posiadała tę właściwość, że co chwilę generowała impuls elektryczny – innymi słowy młodzież miała radochę z zadawanego bólu).
Wieczorem ognisko i mafia…. Jeszcze połowy – Grzesiowi udało się złapać kilka lipieni – i nocny brydż. Tak zakończyła się niedziela.
Dzień czwarty – poniedziałek, 26.07.2011 r.
Pomimo 1 dnia odpoczynku okazuje się, że duża część naszej młodzieży jest zmęczona i nie chce płynąć. W wyniku „buntu” skład załóg wyglądał następująco: AS, GS, Mati, RK, Toudi, Arti, Tomek, Aneta, Michał, MS, PS. Dobrze, że pogoda nadal nam dopisywała.
Po przyjechaniu do Żarnowa przeciągamy kajaki przez drogę. Zastanawiamy się co dalej zrobić bo wody w rzece prawie nie ma (główny nurt skierowany na pstrągarnię). Próbujemy dogadać się z tubylcem aby przewiózł nam kajaki do głębokiej wody. Niestety nie udało się, chciał za usługę 20 PLN a Grześ powiedział – nie, dam tylko 10.W takim układzie nie pozostało nam nic innego jak burłaczyć. Ciągnęliśmy kajaki ok. 300 metrów. Dobrze, że nie byłem na początku. Miejscami woda stawała się bardzo głęboka i ci pierwsi zaliczyli kąpiel. Następni wsiadali do kajaka i płynęli do następnej płycizny gdzie trzeba było znowu wysiadać. W końcu dotarliśmy do połączenia się z odnogą z pstrągarni skąd mogliśmy w końcu płynąć w miarę normalnie. Po minięciu drewnianego mostka dotarliśmy do dopływu rzeki Gęsia. Tam urządziliśmy krótki postój na śniadanie (a była to już prawie 14.00)
Ruszyliśmy dalej. Słoneczko dogrzewało a na rzece robiło się coraz bardziej „nienormalnie”. Pojedyncze zwalone drzewa przeszły do historii. Teraz przeciągaliśmy kajaki przez 5 zwalonych drzew, czasami było ich więcej. Regułą było to, że za każdym zakrętem była przeszkoda. I tak około 18-tej dopływamy do dopływu rzeki Parzenica. Przy tablicy 125 km szlaku poddajemy się. Kajaki wrzucamy w krzaki i maskujemy pokrzywą. (rwane były gołymi rękoma). Ważna uwaga na przyszłość dla organizatorów – wypożyczać kajaki koloru zielonego!!! Nasze czerwone trudno było zamaskować… Dalej poszliśmy na piechotę najpierw łąką, później polem i znowu lasem. Nawigował nas GS. W końcu trafiliśmy na polną drogę, która nas wyprowadziła do Krosina. Fajna była reakcja pozostałych w obozie – weszliśmy drogą od wsi a nie jak spodziewali Się kajakami rzeką. Chociaż Inga miała przeczucie – „A nie mówiłam, że nie dadzą rady dopłynąć”
Wieczorem – stałe zajęcia typu: mafia, rzutki, ognisko, brydż, łowienie ryb. I zapomniałbym dodać: codziennym zajęciem była zabawa z Tiną w aportowanie – od dzisiaj tylko patyków. Po próbie aportowania „elektrycznej” piłki dostała elektrowstrząsów i od tej pory piłka ją nie interesowała.
Dzień piąty – wtorek, 19.07.2011 r.
Kolejny ładny dzień. Dzisiaj zostaję robić obiad. A towarzyszą mi Inga, Monika i Natala. Pozostali około 10.00 opuszczają obóz i na piechotę idą do kajaków. O dziwo, nie było zbuntowanych, kajaki miały pełną obsadę. Z opowiadań uczestników wynikało, że ten odcinek był uciążliwy ale nie tak jak wczorajszy. Pierwsi przypłynęli około 14-tej Asia z Artkiem i MS z Justyną. Ostatni byli godzinę później. Dzisiaj Michał wziął Monikę do kajaka i trochę z nią popływał w pobliżu obozu. Była bardzo zadowolona.
Po zjedzeniu obiadu część poszła odwiedzić wioskę celem uzupełnienia zapasów. Inni grami, czytaniem. Pod wieczór wyciągnąłem z bagażnika tarkę i zapytałem się: „Kto chce placki??” Wszyscy chcieli. Pracę podzieliliśmy – jedni obierali ziemniaki, inni na zmianę tarli a GS po przyprawieniu rozpoczął smażenie. Myślę, że takie chwile zostaną nam na długo w pamięci.
Późnym popołudniem jeszcze brydż, który przeciągnął się do późnych nocnych godzin.
Dzień szósty – środa, 20.07.2011 r.
Budzi nas szum deszczu. Skończyła się dobra pogoda. Z małymi przerwami pada przez cały dzień – nie wypłynęliśmy. Organizowaliśmy zajęcia we własnym gronie. Artur z Piotrkiem dali koncert – Artur – gitara, Piotrek – gra na butelkach (strojone ilością cieczy wewnątrz). Wieczorem wypuszczamy 2 lampiony – pierwszy zahaczył się o konary drzewa i spłonął, drugi natomiast pięknie wystartował i zniknął w przestworzach.
Wieczorem ognisko, trochę muzykowania (Przepióreczka) i cisza nocna. A deszcz znowu zaczął padać.
Dzień siódmy – czwartek, 21.07.2011 r.
Prawie całą noc padało. Rano trochę przestało więc decydujemy się płynąć dalej. Wypłynęliśmy około 11.00 w składzie: AS, MS, PS, TS, AS (Aneta) + Michał, RK, GS, BS, Artur, Tomasz. Dzisiejszy odcinek jest już normalny, tzn przeszkód jest mniej i nie trzeba zbyt często wysiadać z kajaka. Okazuje się, że spływy na Parsęcie przeważnie zaczynają się w Krosinie, teraz już wiemy dlaczego.
Brzegi na tym odcinku bardzo się obniżają stając się bagnistymi i trudno dostępnymi. Występują też tutaj szerokie rozlewiska porośnięte krzakami i drzewami. Około 16-tej dopływamy do nieczynnego młyna w Doble, gdzie obecnie znajduje się hodowla pstrąga. Rozglądamy się za miejscem, gdzie można by było zostawić kajaki. Grześ przeszedł przez ogrodzenie na teren młyna aby „zasięgnąć języka”. Niestety ani jednej żywej duszy chociaż… nagle widzimy Grzesia szybko biegnącego z powrotem. Jak zawodowy skoczek pokonuje ogrodzenie. Na szczęście biegnący pies zatrzymał się przed płotem. Płyniemy kawałek dalej do mostu drogowego gdzie definitywnie kończymy dzisiejszy etap. Kajaki przeciągamy do gospodarstwa około 300 metrów od rzeki. Na transport oczekujemy pod zadaszeniem przystanku PKS. Znowu zaczęło padać i coraz to bardziej obficie.
Po powrocie do obozu – obiad i zajęcia własne lub też w grupach. Ja stwierdzam, że pod materacem mam pełno wody. Woda dostaje się pod tropikiem i dalej migruje przez nieszczelną podłogę do namiotu. U Roberta jest podobnie. Ja tylko podsuszyłem materac oraz wytarłem podłogę natomiast Robert postanowił obkopać namiot. Zrobił to – moją siekierką! Grzesiu z Basią pojechali do Żarnowa kupić pstrągi. W planie – mają wyć ujęte w jadłospisie w dniu jutrzejszym.
Wieczorem tradycyjnie – ognisko, trochę brydża. Opuszczają nas Inga, Monika i Jana. Pojechały do Szczecinka pławić się w luksusach – łazienka, łóżka a nie materace, komputer, TV…
Dzień ósmy – piątek, 22.07.2011 r.
Rano – chyba nie musze pisać jaka jest aura… Okło 9.00 przestaje padać więc decydujemy wypłynąć. Start z Doble około 10.00. W dniu dzisiejszym w obozie pozostałem ja oraz Asia, Krystian i Natala. A popłynęli: Artur z Justyną, Tomek z Mateuszem, Toudzia z Hubertem, Grześ z Basią, Paweł z Aliną, Aneta z Michałem oraz single: MS, RK, PS.
Odcinek na dzisiaj zaplanowany był „normalny”, trochę zwalonych drzew, trochę wierzb utrudniających płynięcie. Na szczęście nie padało więc zawsze to łatwiej znieść pokonywanie przeszkód. A w obozie na obiad przygotowaliśmy pstrągi oraz kapuśniak i czekaliśmy na sygnał kiedy mamy jechać po spływowiczów i dokąd. Około 16-tej otrzymujemy sygnał. Jedziemy na most na trasie Tychowo – Połczyn Zdrój. Na rzece jest to setny km szlaku. Kajaki , naszym tradycyjnym sposobem zostały zamaskowane w pokrzywach około 300 metrów w dół rzeki.
Po obiedzie zjawiają się w naszym obozie nowi kajakowicze. Robimy im wolne miejsce w pobliżu ogniska jak również przekazujemy jedno zadaszenie. Przyjechali na weekendowy spływ. Oprócz sprzętu biwakowego „tradycyjnego” zostali wyposażeni w agregat prądotwórczy i dużą lampę (taka jak na słupach ulicznych) oraz grill..
Ponieważ zaczęło znowu popadywać schowaliśmy się wszyscy pod duży namiot. Grześ przyniósł gitarę i zaczęliśmy śpiewy. Tego wieczoru ognisko okupowali nasi sąsiedzi. Słysząc śpiewy i muzykę przyszli aby nas zaprosić. Grześ rok temu w podobnej sytuacji powiedział: nie!!!! A teraz tylko pokiwał głową i powiedział, że może trochę później. Te „później” nigdy nie nastąpiło. Późnym wieczorem poszliśmy spać.
Dzień dziewiąty – sobota, 23.07.2011 r.
Był to nasz ostatni dzień spływu. Niestety nie zrealizowaliśmy planu dopłynięcia do Karlina. I w ogóle dalej w ten dzień nie popłynęliśmy bo rano znowu zaczęło lać. Czekaliśmy do około 11-tej i wtedy podjęliśmy decyzję że zwijamy obóz. Przemoknięte namioty chowamy do osobnych worków foliowych. Ja z przyczepką wjeżdżam pod namiot aby móc ją spakować „na sucho”.
A w tym czasie nasi sąsiedzi decydują się wypłynąć. Po zwodowaniu kajaków odpływają. Nie wiem jak im szło płynięcie – my wyjeżdżając po około godzinie po nich przy pobliskim moście widzieliśmy ich stojących przy brzegu.
Dojechawszy do mostu na 100 km szlaku grupa: AS, GS, MS, Arti, Tomek, Piotrek, Robert, Tadzik i Michał udała się po kajaki. Jak to „fajnie” było iść w krótkich spodenkach przez pokrzywy… Kajakami pod prąd wróciliśmy do mostu, gdzie je wyczyściliśmy. Około 14.00 przyjechał Manicz i je zabrał. Jeszcze grupowe zdjęcie przy tablicy szlaku, przekazanie gwizdka kierownikowi przyszłorocznego spływu – jest nim Tomek, podziękowania obecnemu kierownikowi, pożegnania i to by było na tyle. tylko 44 km – rekord Guinessa w historii naszych spływów. Czy za następnym razem kierownictwa przez GS będzie chciał poprawić swój rekord??. Dla przypomnienia – Drawa 2000 – 59 km.
Ja, Grześ i Robert z rodzinami pojechaliśmy do Osówka na obiad. Po 15-tej pożegnaliśmy Roberta i ruszyliśmy do Piły. Ale i tak mieliśmy się spotkać w jeszcze szerszym gronie bo już w niedzielę – chrzciny Malwinki. Ale to już inna „bajka”.
Epilog – statystyki
KILKA STATYSTYK
Uczestnicy spływu:
1. |
Joanna Kubat |
2. |
Artur Kubat |
3. |
Tomek Kubat |
4. |
Alina Kubat |
5. |
Paweł Stojerowski |
6. |
Robert Kulik |
7. |
Krystian Zagórski |
8. |
Michał Skurczak |
9. |
Inga Skurczak |
10. |
Natalia Skurczak |
11. |
Monika Skurczak |
12. |
Grzegorz Skurczak |
13. |
Barbara Skurczak |
14. |
Aneta Skurczak |
15. |
Justyna Skurczak |
16. |
Mateusz Kalisz |
17. |
Michał Chrobak |
18. |
Tadeusz Skurczak |
19. |
Hubert Piątkowski |
20. |
Piotr Skurczak |
21. |
Jana Bujokova |
Osoby które odwiedziły nas na spływie: nikt.
Kierownik spływu: Grzegorz Skurczak
Liczba kajaków: 9 szt.
Kronikę miał napisać: |
ktoś inny |
Kronikę napisał: |
Andrzej Skurczak |
Korekta i opracowanie graficzne: |
Andrzej Skurczak |
Konsultacje i wsparcie duchowe: |
Aneta Skurczak |
Tekst: Piła – jesień 2011 roku.
Leave Your Comment
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.